niedziela, 19 maja 2024

57. Rzepka

 

Szanowni Tuzaglądacze, Tuniezaglądacze i Tuprzypadkowizaglądacze,

już drugi raz w krótkim czasie mnie najszło na zapuszczanie. Dziś postanowiłem pójść za ciosem i pozostać w konwencji bajek dla dorosłych. Wziąłem na tapetę Rzepkę Jana Brzechwy. A co z tego wynikło? Zobaczcie sami.

 

 

Rzepka

 

Raz obstalował buty generał,

Chciał zdjąc prawego, bo go uwierał.

But mu oskrobał rzepkę na pięcie

Więc cierpiąc, ściąga buta zawzięcie.

Ciągnie i ciągnie, męczy się srodze,

Skacząc jak pajac na jednej nodze.

Zapiera biurkiem, szafą i stołem

I ciągnie buta z wielkim mozołem.

Kaloryfera mało nie wygnie,

A but się trzyma, ani nie dygnie.

 

Zgnębiony woła kamerdynera:

Ściagnij mi buta, bo mnie cholera

Troista spali i szlag mnie trafi,

A order temu, kto to potrafi.

 

Lokaj się złapał kaloryfera,

Generał mocno oń się zapiera

I lewym butem ciśnie go w zadek,

Lecz zdjąć nie mogą, ciężki przypadek.

Choć ciągną buta z całej swej mocy,

Oj! przydałby się ktoś do pomocy.

 

Do kancelarii wszedł właśnie żołnierz,

Więc kamerdyner cap go za kołnierz.

Żołnierz za biurko,

Lokaj – żołnierza,

Lecz but się zsunąć wciąż nie zamierza.

Choć ciągną, mało nogi nie urwą

I choć generał zwie buta kurwą,

Za wielki jest to dla nich frasunek,

Oj! przydałby się ktoś na ratunek.

 

Do drzwi zapukał kapral służbista

Chodź no tu, bratku, to oczywista –

Wedle rozkazu masz tu ciupasem

Pomóc uporać się z ambarasem.

Kapral za szafę,

Żołnierz – kaprala,

Lokaj – żołnierza,

A but się trzyma jak zbój pręgierza.

Gdy akcja zdaje się już przydługa,

Przydałaby się czyjaś przysługa.

 

 

Wtem się nadarzył sierżancik gibki.

Z nim będzie farsy tej koniec szybki.

Sierżant za stolik,

Kapral – sierżanta,

Żołnierz – kaprala,

Lokaj – żołnierza,

A but nie zjeżdża, tylko się zjeża.

Może nam w sukurs przyjdzie porucznik

I w sedno trafi jak w dychę łucznik?

 

Jeszcze kapitan, major, pułkownik,

Też próbowali wziąć na celownik

Generalskiego buta przypadłość.

Lecz ten im wszystkim wciąż robił na złość.

 

Nawet marszałek ze swą buławą,

Też nie poradził sobie z tą sprawą.

Generał psioczył, siedząc jak struty –

Do końca życia mam być obuty?!

Nikt mi nie ulży w mojej udręce?

Każdy bezradnie rozkłada ręce.

 

Wtem wśród oparów bzu, wyfioczona

Do kancelarii wkroczyła ona.

Z perfum obłoczek niczym korona –

To generalska przybyła żona.

Przymilnie szepcze, jak to niewiasta,

Z torby wyjmując wałek do ciasta.

Na to generał zawył żałośnie,

Po czym dał nogę tam, gdzie pieprz rośne.

 

Cud się dokonał na prawej nodze,

But sam się zsunął, legł na podłodze.

A jeśli ktoś z was jeszcze nie wierzy,

Tuż obok także lewy but leży.

Generał pewien ważkich zarzutów,

Na widok żony wyskoczył z butów.

 

Co z kancelarią? Co tam się stało,

Gdy generała nagle wywiało?

Coś jakby wybuch setek gejzerow –

Na gruzach zaległ stos oficerów.

Na koniec wprost na kamerdynera

Spadły żeberka kaloryfera.

 

Żona zaś prężnie – dziarska dziewczyna,

Już do orderu pierś swą wypina.

No, co tak każdy się gapi?

Dla tego order, kto to potrafi.

 

Wrocek, 28.08.2020 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz