Słuchajcie, słuchajcie,
Szanowni Tuzaglądacze, czytajcie, czytajcie. Odwiedziłem ten bar na Woli po raz
trzeci i wtedy to już naprawdę był odlot. Istny surrealizm. Zresztą, co Wam będę mówił,
zobaczcie sami.
W barze na Woli 3
W barze
na Woli podano jeszcze
Trzy
upieczone w cynfolii leszcze.
Po rozwinięciu rzednie mi mina,
Bo
zamiast leszczy leży leszczyna.
Jak by
nie patrzeć – to jest przyczyna,
Że znów
się w barze draka zaczyna.
Lekko się
spieniam: Jasna cholera!
Wołam
barmana, wołam kelnera.
I biorę
obu w zapytań kleszcze:
– Gdzie,
do cholery, są moje leszcze?!
Obaj
panowie na zawołanie
Pędzą
poprawiać moje śniadanie.
Prędko
wracają, nietęgie miny:
– Nie ma
już leszczy. Mogą być liny?
Ślinka mi
cieknie i od tej śliny
W brzuchu
mi burczy. – Mogą być liny!
Wnoszą po
chwili danie gotowe –
Piękne
trzy liny, lecz okrętowe.
Nie
wytrzymuję: – Do dzbana pana!
Rugam
kelnera, rugam barmana.
Znów w
kuchni głośno trzaskają gary,
Przez
drzwi buchają opary pary.
– Linów
też nie ma! – brzmi głos skruszony.
– Dajcie,
co macie! Choć śledź solony!
Lecz i ze
śledziem jest tutaj krucho,
Bo mają
tylko od śledzia ucho.
Co się, u
licha, w tym barze dzieje?
Aż strach
zamówić smażone sieje!
Orki i
płotki oraz ukleje –
Czy dadzą
pługi, deski i kleje?
Ale na
szczęście, kto rzecz tę skuma?
Summa
summarum podano suma.
Cóż, od
tej pory już tam nie łażę.
O soli,
brzanie, leszczu nie marzę.
A gdy
ochotę miewam na płocie,
Odwiedzam
pewien bar na Ochocie.
Wrocek,
styczeń’2014/marzec’2020