Ciao
ciało
Wprost
z Italii nadleciało,
Powłóczyście
mnie zmierzyło,
Boskie
fidiaszowskie ciało –
Serce
me jak wilk zawyło.
Jakby tego było mało,
Żar
z mych lic buchnął jak z pieca,
Całe
moje „ja”
zwariowało,
Z
marszu padła ma forteca.
Ach
te oczy, oczy czarne, południowe, takie cacy.
Przez
te oczy duszę, rozum podałam mu jak na tacy.
Kusicielsko
w złotym słońcu zalśniłam udami w mini,
On
z wdzięczności błysnął fotką rozparty w swym lamborgini.
Gruby
portfel, śniada cera i te jego włoskie gadki,
Jednym
słowem i dosłownie rozłożył mnie na łopatki.
A
potem to już się działo,
Czas
leciał jak kamień z procy,
Wciąż
i wciąż nam było mało,
Brakowało
dni i nocy.
Marzenia
snuliśmy wcale nie mini –
Ja
o ferrari, on o bambini,
Ja
– wielkim świecie, on – domku małem.
Ja
– całą duszą, on całym – ciałem.
Dobrze
się wiodło i szło jak z płatka,
Przyszłość
jawiła się jasna, gładka,
Mierzyłam
suknię w ślubnym salonie –
Pięknie
mi było w kwiatach, w welonie.
Już
zamówiono siwki z wolantem,
Na
palcu zalśnił pierścień z brylantem.
Podążaliśmy
w przyszłość świetlaną,
Aż
do dnia tego, kiedy to rano
Na
stole kartka, a na niej stało:
Amore
mio, amore ciao.
Wlepiam wzrok w palec, tam za łez mgiełką
Oprawne
w tombak zwyczajne szkiełko.
Na
łez otarcie:
To
co w pieluchy mi robi siusiu,
Oczy
ma piękne, bo po tatusiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz